Jestem introwertykiem. Dla osób mi bliskich nie jest to żadna forma coming out. Jeśli też śledzisz relację z części mojej pielgrzymki, którą dzielę się na blogu, nie będzie to również i dla ciebie żadnym zaskoczeniem. Kim jest introwertyk? Nie przykładając szczególnej wagi do definicji pojęciowej, użyłbym kilku określeń charakteryzujących osobowość introwertyczną. To z pewnością człowiek wycofany, który w relacjach z innymi jest często skryty, a nadmierne interakcje społeczne są dla niego po prostu wyczerpujące (jego zasoby w relacjach z ludźmi są dość ograniczone).
Introwertyk oddaje się
rozmyślaniom, aktywniej słucha aniżeli udziela się w rozmowie. Ważniejszy jest
dla niego świat wewnętrzny (tam gdzie przeżywa większość swoich emocji) aniżeli
to co na zewnątrz. Introwertyk z pewnością nie potrzebuje nieustannych bodźców,
wzrostu dopaminy, adrenaliny czy stymulacji nowymi doświadczeniami,
przeżyciami, emocjami. W działaniu jest człowiekiem bardzo rozważnym,
poświęcającym dużo czasu na analizę zadania, któremu poświęca pełnię
koncentracji (bardzo często niestety ma też skłonność do ruminacji i
„przeżuwania” przeszłości). A i jeszcze jedna bardzo ważna rzecz: w przeważającej
większości introwertyk nie lubi zmian (chociaż warto pamiętać, że nie każdy
introwertyk będzie doskonale wpisywał się w sztywne schematy pojęciowe).
Co dla mnie oznacza bycie
introwertykiem?
Lubię swoją samotność,
aczkolwiek w ostatnim czasie stała się dla mnie dość … trudna. Moim bezpiecznym
miejscem (złośliwi stwierdzili kiedyś, że to „jaskinia”!) jest miejsce bycia
sam na sam z książką. Często żartuję, że większość moich najbliższych
przyjaciół już dawno nie żyje (przynajmniej w tym świecie!). To jest moje
bezpieczne miejsce, gdyż w sytuacjach towarzyskich czuję się dość niezręcznie. Tak
przyznaję, że często potrafię być dość „dziwny”, ale jak mówiła jedna z moich
najbliższych przyjaciółek: „Jeśli twoim celem jest czystość serca, przygotuj
się na to, że będą o tobie myśleli, iż jesteś bardzo dziwny” (Elizabeth Elliot).
Co nie zmienia faktu, że zajmuję się na co dzień pracą z ludźmi (tutaj jednak
kłania się teoria „rannego uzdrowiciela”, która w jakimś stopniu doskonale
wyjaśnia mój introwertyzm w kontekście pracy zawodowej). Tłum ludzi jednak jest
dla mnie przerażający.
Kiedyś nienawidziłem
swojego introwertyzmu. Pamiętam jak na początku mojej drogi z Chrystusem
modliłem się wiele razy do PANA, aby zmienił mnie. Aby uczynił mnie bardziej
radosnym człowiekiem. Abym mógł podczas głoszenia Słowa mieć w sobie tyle
emocji co John Piper wnoszący ręce ku górze, oddający się pasji uwielbienia
Chrystusa we wszystkim co czyni. Ale Bóg nie odpowiedział na moją modlitwę. Nie
zmienił mnie. Stąd wierzę, że to On uczynił mnie takim człowiekiem. On
podarował mi taką, a nie inną osobowość. Bycie introwertykiem nie definiuje
mnie jako człowieka; nie jest również grzechem, aczkolwiek część cech, które
charakteryzują moją osobowość może prowadzić mnie do grzechu. Najprostszym
przykładem jest wezwanie do ewangelizacji. Czy mój introwertyzm może być
wymówką, aby tego nie czynić? Nie. Absolutnie nie.
Nie czuję się komfortowo
nawiązując nowe znajomości, stąd najczęściej dzielę się Ewangelią z tymi, z
którymi udało mi się wcześniej zbudować jakaś formę relacji czy to na gruncie
osobistym czy zawodowym.
Otwarcie się na drugiego
człowieka jest dla mnie formą zapierania się samego siebie. To może wydawać się
dla ciebie śmieszne drogi czytelniku, ale dla mnie stanowi często prawdziwe
wyzwanie. Wiem jednak, że Bóg wzywa mnie do poszukiwania tego co zagubione.
Muszę docierać do innych ludzi. Muszę przełamać swój wewnętrzny dyskomfort i
otwierać swoje usta w sytuacjach, w których bardzo często chciałbym po prostu
milczeć. Każdego dnia jest wiele momentów, w których muszę powiedzieć „nie”
swojej wygodzie i posłuchać głosu Ducha Świętego, który wzywa mnie do zrobienia
czegoś trudnego, co jest zgodne z Jego wolą.
Największą próbą jest
publiczne mówienie. W okresie nauki, a także pracy zawodowej mogłem wiele razy
przemawiać publicznie i za każdym razem wiązało to z wielkim wyzwaniem,
jednakże te doświadczenia były niczym, gdy dziś mam ten przywilej dzielić się
Słowem Bożym z Jego ludem. Wiem jednak, że ta sytuacja jak i wiele innych są
momentami, w których PAN wzywa mnie do prostego posłuszeństwa. Nic więcej. To
tylko tyle i aż tyle. Posłuszeństwo nigdy nie jest czymś łatwym. Sam Chrystus
nauczył się posłuszeństwa przez to co wycierpiał. Relacje z innymi ludźmi
zawsze zagrożone są ryzykiem cierpienia. Dodatkowo jeśli jesteś podobny do
mnie, dążenie do nawiązania bliskich więzi z innymi ludźmi może kosztować cię o
wiele więcej niż innych.
Ale to jest cena, którą warto zapłacić. Tak więc, moja osobowość, moja historia, mój ból nie jest powodem dla którego mogę odizolować się od tych, którzy potrzebują mojej pomocy. Moją modlitwą jest, abym jako sługa mógł okazać się wierny. Abym jako introwertyk mógł być człowiekiem, którego Chrystus może używać, aby błogosławić ludzi.