Czujność jest kluczowym
elementem duchowej dyscypliny.
Niegdyś zadaniem strażników na murach było ostrzeganie przed zbliżaniem się wroga. Oni musieli być czujni. Nie mogli pozwolić sobie nawet na chwilę dekoncentracji. Zobacz co Herod uczynił ze strażnikami, którzy w jego ocenie zaniedbali swoje obowiązki (Dz 12:19).
Kiedy jesteśmy świadomi
grożącego niebezpieczeństwa, nasz organizm przechodzi w stan czuwania. W nauce
nazywa się to wigilancją – stanem gotowości do reagowania ze zwiększoną uwagą
na docierające do nas sygnały.
Jako żołnierze krzyża
jesteśmy otoczeni przez wrogów. Sam Pan Jezus powiedział, że posyła nas jak
owce między wilki. Oglądając zdjęcia terroru jaki niesie Boko Haram w Północnej
Nigerii, można dojść do wniosku, że człowiek potrafi być gorszy niż zwierzęta.
„Czuwajcie i módlcie się,
abyście nie ulegli pokusie. Duch wprawdzie jest ochoczy, ale ciało słabe” (Mt
26:41).
Dla Purytan czujność była
priorytetem w dyscyplinach pobożnego życia. Richard Rogers umieszcza ją przed
modlitwą, medytacją oraz postem.
Lekcja jest bardzo prosta:
zaniedbanie duchowej czujności będzie preludium do upadku.
Dyscyplina czujności
obejmuje zarówno aspekty negatywne jak i pozytywne.
Negatywnie, musimy bezwzględnie
strzec naszych serc przed pokusą i grzechem. Wymaga to nie tylko modlitwy, aby
PAN zbadał nasze serca, ale również kultywowania samokontroli gdzie regularnie
(stale!) dokonujemy inwentaryzacji naszych skłonności do grzechu oraz
sprawdzamy słabe punkty.
Jeden z purytanów nazwał
je „grzechami Dalily”. Podobnie jak filistyńska kochanka Samsona, nasze drobne
pokusy lubią szeptać nam do ucha słodkie słówka, aby w jednej chwili zdradzić i
wydać na śmierć.
W wymiarze pozytywnym,
czujność kieruje nasz wzrok na Pana Jezusa Chrystusa. Nie możemy tylko strzec
naszych bram wypatrując wroga. W środku, musimy pielęgnować Ewangelię. Na nic
zda się pilne kontrolowanie zewnętrznego zagrożenia, jeśli w sercu nie będzie
płonąć ogień miłości Chrystusa.
Musimy nie tylko umartwić
grzech i unikać pokus. Musimy też patrzeć na Jezusa. To właśnie miał na
myśli Robert Murray M’Cheyne kiedy mówił, że nie powinniśmy skupiać się przede
wszystkim na patrzeniu na siebie, ale na skierowaniu swojego wzroku właśnie na
Chrystusa.
„Stawiam PANA zawsze
przed oczami; skoro on jest po mojej prawicy, nie zachwieję się” (Ps 16:8)
„Patrząc na Jezusa, twórcę i dokończyciela wiary, który z powodu przygotowanej mu radości wycierpiał krzyż, nie zważając na hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga” (Hbr 12:2)