Musiałem wyjść. Głębokie, nieodparte wołanie wyrwało mnie ze snu; czułem, że wzywa mnie coś świętego. Słyszałem tylko rytmiczne tykanie budzika na biurku. Było niewyraźne, nierzeczywiste, jakby dochodziło z zanurzonej w morskiej otchłani komnaty. Trwałem między jawą a snem, na zacierającej się granicy między świadomością a nieświadomością. Zawieszony niebezpiecznie na krawędzi, w miejscu, gdzie docierające z zewnątrz dźwięki nadal mogą wtargnąć do rodzącej się w mózgu ciszy, gdy już poddajesz się obezwładniającej nocy. Śpiący, ale jeszcze świadomy. Przebudzony, lecz nie czujny. Nadal wrażliwy na wewnętrzne wezwanie: „Wstań. Wyjdź z pokoju”.
Wołanie przybrało na sile,
stało się naglące, niemożliwe do zignorowania. W nagłym przypływie przytomności
usiadłem i opuściłem nogi na podłogę. Senność odeszła natychmiast, a ciało
gotowe było do działania. Chwilę później, ubrany, wyszedłem z akademika. Utkwił
mi w pamięci wskazujący godzinę zegar. Za dziesięć dwunasta.
Chłód nocnego powietrza
zamienił śnieg w twardą pierzynkę. Chrupał pod nogami, gdy szedłem ku centrum
campusu. Księżyc okrywał bladym całunem budynki college’u, których rynny
zdobiły gigantyczne sople krople wody uwięzione w przestrzeni, twarde sztylety
lodu przypominające zamarznięte kły. Najzdolniejszy architekt nie
zaprojektowałby tych naturalnych gargulców.
Koła zębate w zegarze na
szczycie Starej Wieży ruszyły do przodu, a wskazówki spotkały się w pionowym
uścisku. Ułamek sekundy przed kurantem usłyszałem głuche stęknięcie mechanizmu.
Cztery tony oznaczały pełną godzinę. Po nich rozbrzmiało dwanaście równych,
donośnych uderzeń. Liczyłem je w myślach – jak zawsze – aby sprawdzić, czy może
tym razem zegar się pomyli. Nie mylił się nigdy. Dokładnie dwanaście uderzeń
rozbrzmiało z wieży niczym stuk sędziowskiego młotka gniewnie uderzającego o
metal.
Kaplica skrywała się w
cieniu Starej Wieży. Zrobione z ciężkiego dębu drzwi wyginały się w gotyckim
łuku. Otworzyłem je i wszedłem do przedsionka. Gdy się zatrzasnęły, ich szczęk
odbił się echem od kamiennych murów nawy.
Zaskoczyło mnie jego
natężenie, dziwnie kontrastujące z odgłosami codziennych nabożeństw, w czasie
których dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi zagłuszali zajmujący przydzielone
miejsca studenci. Pustka nocy tylko go wzmocniła.
Stałem w przedsionku,
pozwalając oczom przywyknąć do ciemności. Blade światło księżyca sączyło się
przez przyciemnione witraże okien.
Dostrzegałem zarysy ławek
i przejście między nimi, prowadzące do prezbiterium. Wyczuwałem majestat tamtej
przestrzeni, potęgowany przez łuki sklepienia. Miałem wrażenie, że ciągną mą
duszę w górę niczym wielka, wyciągnięta ręka sięgająca w dół, by mnie podnieść.
Powoli i z namysłem
ruszyłem ku schodom prowadzącym do prezbiterium. Odgłos kroków na kamiennej
posadzce przywołał przerażające obrazy niemieckich żołnierzy, maszerujących w
podbitych ćwiekami butach po kocich łbach ulic. Moje kroki nadal rozbrzmiewały
w przejściu, gdy dotarłem do wyłożonego dywanem prezbiterium.
Tam padłem na kolana –
dotarłem do celu. Byłem gotowy poznać źródło owego wezwania, które wyrwało mnie
ze snu.
Bez słów trwałem w pozycji
modlitwy. Klęczałem w ciszy, pozwalając, by napełniała mnie obecność świętego
Boga. Moje serce sygnalizowało znamienność tej chwili, łomocząc w piersi.
Przeszył mnie zimny dreszcz i poczułem lęk. Opierałem się chęci ucieczki przed
złowieszczą obecnością, która mnie pochwyciła.
Paniczny strach minął, ale
nadciągała kolejna fala, tym razem inna. Moją duszę zalał pokój, który w jednej
chwili ukoił i dał odpocząć strapionemu duchowi. Poczułem swobodę i zapragnąłem
w niej trwać. Bez słowa. Bez ruchu. Napawać się, tak po prostu, obecnością
Boga. Tamten moment zmienił moje życie. Jakaś część mojego ducha doznała raz na
zawsze ukojenia. Nie było już odwrotu – potężne doświadczenie tamtej chwili
odcisnęło na mnie niezatarty ślad. Byłem sam na sam z Bogiem. Świętym Bogiem.
Wspaniałym Bogiem. Bogiem, który w jednym momencie mógł przepełnić mnie
strachem, a w następnym pokojem.
W tamtej chwili
zrozumiałem, że dane mi było skosztować ze Świętego Graala. Napełniło mnie nowe
pragnienie, którego nie mógł zaspokoić świat. Powziąłem postanowienie: będę się
więcej uczył, będę szukał tego Boga, który zamieszkuje ciemne gotyckie katedry
i który wtargnął do mojego akademika, by wyrwać mnie z pełnego obojętności
uśpienia.
Co skłania studenta, by
ciemną nocą szukał Bożej obecności? Tam tego dnia w trakcie wykładów
popołudniowych wydarzyło się coś, co zaprowadziło mnie nocą do kaplicy. Byłem
świeżo nawróconym chrześcijaninem. Moje nawrócenie było nagłe i gwałtowne,
niczym replika wydarzeń na drodze do Damaszku. Moje życie wywróciło się do góry
nogami, a ja sam zostałem napełniony gorliwością do kosztowania słodyczy
Chrystusa. Pochłonęła mnie ta nowa pasja – do studiowania Słowa Bożego, do
praktykowania modlitwy, do pokonywania słabości charakteru, do wzrastania w
łasce. Z całych sił pragnąłem, by moje życie służyło Chrystusowi.
„Panie, chcę być
chrześcijaninem”, wyśpiewywała moja dusza. Czegoś jednak brakowało mojemu
chrześcijańskiemu życiu u jego początków. Przepełniała mnie gorliwość, ale
cechująca się płytkością, specyficzną prostotą, która sprawiała, że byłem
człowiekiem jednowymiarowym, swego rodzaju unitarianinem, czczącym Drugą Osobę
Trójcy Świętej. Wiedziałem, kim jest Jezus, ale Bóg Ojciec był dla mnie
kompletną tajemnicą. Pozostawał w ukryciu – enigmatyczny dla umysłu i obcy dla
duszy. Jego twarz spowijał czarny woal.
Taki stan rzeczy zmieniły
zajęcia z filozofii. Nie byłem nimi zbyt zainteresowany. Chciałem jak
najszybciej mieć za sobą tamten nużący przedmiot. Zdecydowałem się na studia
biblijne i – jak uważałem – abstrakcyjne spekulacje w czasie zajęć z filozofii
były czystą stratą czasu. Kłótnie filozofów na temat umysłu czy wątpliwości
zdawały mi się bez znaczenia. Nie wnosiły nic, co karmiłoby moją duszę czy
rozpalało wyobraźnię. Nic, tylko nudne i skomplikowane intelektualne zagadki,
całkowicie mi obojętne. Do owego zimowego popołudnia.
Wykład dotyczył
chrześcijańskiego filozofa, Aureliusza Augustyna, który został później
kanonizowany przez Kościół rzymskokatolicki. Znamy go jako św. Augustyna.
Profesor nauczał o jego poglądach na temat stworzenia świata.
Znałem biblijny opis
dzieła stworzenia. Wiedziałem, że Stary Testament otwierają słowa: „Na początku
Bóg stworzył niebo i ziemię”. Nigdy jednak nie zastanawiałem się dłużej nad
dziełem stworzenia. Św. Augustyn dogłębnie badał tę pełną chwały tajemnicę i
stawiał pytanie: „Jak to się dokonało?”.
„Na początku [...]”
„Dawno, dawno temu” – tak zaczynają się bajki. Problem w tym, że na początku nie
istniał czas – w obecnym rozumieniu – a zatem nie można było powiedzieć, że coś
było dawno albo dawniej. W naszym rozumieniu początek to pewien punkt startowy
umieszczony w pewnym okresie czasu. Kopciuszek miał matkę i babkę. Jego
historia, która rozpoczęła się „dawno, dawno temu”, nie została zainicjowana u
początku początków.
Przed jego narodzinami
żyli już królowie i królowe, istniały kamienie i drzewa, konie, zające i
żonkile.
A co było przed Księgą
Rodzaju 1:1? Stworzeni ludzie nie mieli rodziców czy dziadków. Nie było książek
historycznych, bo nie było historii. Przed stworzeniem nie było królowych i
królów, kamieni i drzew. Nie było nic; nic, prócz Boga oczywiście. W tamtym właśnie
miejscu zajęcia zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy. Przed początkiem świata
nie było nic. Ale niby czym jest to nic? Próbowałeś kiedyś myśleć o niczym?
Gdzie to nic znaleźć? Nigdzie, oczywiście. Dlaczego? Ponieważ to nic, a nic nie
istnieje. Nie może istnieć, bo gdyby istniało, to byłoby czymś, a nie niczym.
Czy i ciebie zaczyna już boleć głowa? Zastanów się przez chwilę. Nie mógłbym
stwierdzić, że o tym myślisz, ponieważ nic nie jest tym. Mógłbym jedynie
powiedzieć, że „nic nie jest”. Jak więc rozmyślać o niczym? Nie da się. To po
prostu niemożliwe. Myśląc o niczym, zawsze myślimy o czymś. Jak tylko próbuję
myśleć o niczym, zaraz wyobrażam sobie mnóstwo „pustego” powietrza. Ale
powietrze to coś. Ma ciężar i substancję. Wiem to, bo doskonale zdaję sobie
sprawę z tego, co się dzieje, gdy gwóźdź przebije oponę w moim
samochodzie.
Jonathan Edwards
powiedział kiedyś, że nic jest tym, o czym marzą pogrążone we śnie kamienie.
Nie jest to pomocne. Mój syn zaproponował o wiele lepszą definicję niczego. Gdy
był w gimnazjum, pewnego dnia po jego powrocie ze szkoły zapytałem: „Co dziś
robiłeś, synu?”. Odpowiedź, jak każdego dnia zresztą, brzmiała: „Nic”. Zatem
mogę opisać nic najlepiej jako „to, czym mój syn zajmował się każdego dnia w
gimnazjum”. W naszym rozumieniu proces twórczy obejmuje kształtowanie i
formowanie farby, gliny, nut na papierze czy innej substancji. Z naszego
doświadczenia wynika, że nie ma takiego malarza, który maluje bez farb, pisarza
piszącego bez słów czy kompozytora komponującego bez nut. Zawsze punktem
wyjścia dla artysty jest coś. Artysta kształtuje, formuje, zmienia konkretne
materiały. Nigdy jednak nie pracuje z niczym.
Św. Augustyn nauczał, że
Bóg stworzył świat z niczego. Akt stworzenia przypominał moment, w którym magik
wyciąga z kapelusza królika. Tyle tylko, że Bóg nie miał królika, a nawet
kapelusza. Mój sąsiad jest uzdolnionym stolarzem, który specjalizuje się między
innymi w budowaniu szaf dla profesjonalnych magików. Pokazał mi kiedyś swój
warsztat, a przy okazji mogłem zobaczyć, jak konstruuje się magiczne pudła i
szafy. Cała sztuczka polega na sprytnym wykorzystaniu luster. Magik,
prezentując na scenie puste pudełko czy kapelusz, pokazuje tak naprawdę pół
pudełka czy kapelusza. Przykładowo weźmy taki „pusty” kapelusz. W połowie
kapelusza zamocowane jest lustro, które odbija pusty bok kapelusza. W efekcie
iluzji mamy wrażenie, że widzimy oba boki pustego kapelusza. W rzeczywistości
jesteśmy w stanie zobaczyć jedynie połowę kapelusza. W drugiej połówce można
więc swobodnie schować białe gołębie czy puchatego króliczka. Nie za wiele w
tym magii, prawda?
Bóg nie stworzył świata,
używając luster. Do tego potrzebowałby na początek połowy świata i wielkiego
lustra do ukrycia jego drugiej połówki. Akt stworzenia polegał na powołaniu do
istnienia wszystkiego, co jest, także luster. Bóg stworzył świat z niczego. W
jednym momencie nie było niczego, a w drugim, nagle, na polecenie Boga powstał
wszechświat.
Wracamy tym sposobem do
pytania: jak On to zrobił? Jedyna wskazówka, którą daje nam Biblia, jest taka,
że Bóg powołał wszechświat do istnienia przez słowo. Św. Augustyn nazywał to
„boskim imperatywem” lub „boskim fiat”. Wiemy, że imperatyw to nakaz. Tym samym
jest fiat. Św. Augustyn, mówiąc o fiat, nie miał na myśli włoskiej marki samochodów.
Według słownika fiat to stwórczy nakaz lub akt woli. W tej chwili piszę tę
książkę na komputerze wyprodukowanym przez IBM. Jest to sprzęt sprawiający
wrażenie, skomplikowany – biorąc pod uwagę wszystkie jego części.
Zaprogramowano go tak, by reagował na konkretne polecenia. Jeśli, pisząc na
klawiaturze, zrobię błąd, nie sięgam po gumkę do ścierania. Aby poprawić
pomyłkę, wciskam klawisz polecenia, a komputer sam ją koryguje. Komputer działa
poprzez fiat. Jednakże moc mojego fiat jest ograniczona. Skuteczne są tylko
takie nakazy fiat, które wcześniej zostały zaprogramowane w pamięci komputera.
Miło byłoby powiedzieć po prostu: Napisz za mnie całą książkę, a ja w tym
czasie pogram w golfa. Tyle że mój komputer tego nie potraf. Mogę wydać mu
najmocniejsze polecenie, jakie znam: Napisz tę książkę!, ale on jest zbyt
uparty by mnie posłuchać.
Boże fiat nie są tak
ograniczone. On może stwarzać wyłącznie na mocy Swego boskiego nakazu. Jest w
stanie stworzyć coś z niczego, wyprowadzić życie ze śmierci.
Zdoła to uczynić samym
brzmieniem Swego głosu. Pierwsze dźwięki, jakie rozbrzmiały we wszechświecie,
to głos Boga nakazującego: „Niech się stanie!”. Nie powinienem twierdzić, że to
pierwsze dźwięki we wszechświecie, ponieważ, zanim rozbrzmiały w ogóle, nie
było wszechświata. Bóg krzyknął w pustkę. Może brzmiało to niczym pierwotny
krzyk skierowany w pustą ciemność. Nakaz stworzył molekuły, które mogły nieść
fale dźwiękowe Bożego głosu coraz dalej w przestrzeń. Falom dźwiękowym
zabrałoby to jednak zbyt dużo czasu. Szybkość, z jaką rozszedł się ten nakaz,
przekraczała prędkość światła. Gdy tylko słowa wyszły z ust Stwórcy, zaczęło
się poruszenie. Gdzie rozbrzmiał Jego głos, tam powstawały gwiazdy, świecąc
nieopisaną jasnością w rytm anielskich pieśni. Potęga boskiej energii rozlała
się po przestworzach niczym kalejdoskop barw na palecie wybitnego artysty.
Komety ruszyły po niebie z migoczącymi jak noworoczne fajerwerki ogonami.
Akt stworzenia to
pierwsze, a zarazem najbardziej olśniewające wydarzenie w historii. Najwyższy
Architekt patrzył na swój złożony szkic i wydając polecenia, ustanowił granice
świata. Przemówił, zamykając morza w ich zbiornikach oraz napełniając chmury
deszczem. Powiązał plejady, spiął pasem gwiazdozbiór Oriona. Przemówił
ponownie, a ziemia pokryła się sadami w rozkwicie pełni życia. Kwiaty
rozkwitały niczym po wiosennym deszczu. Drzewa śliw, pokryte kwieciem w
odcieniach lawendy, kołysały się z wdziękiem azalii i forsycji.
Bóg przemówił raz jeszcze,
a wody zaroiły się od stworzeń. Ślimak morski schował się w cieniu płaszczki,
natomiast ogromny marlin wynurzył się, rozpryskując wodę swym ogonem. Po raz
kolejny przemówił, a rozległ się ryk lwa i beczenie owiec. Pojawiły się
czworonożne zwierzęta, pająki o ośmiu odnóżach i skrzydlate insekty. A Bóg
widział, że to było dobre. Następnie, Bóg zszedł na ziemię i starannie
uformował garść prochu ziemi. Delikatnie uniósł do swych ust i tchnął w niego.
Proch drgnął. Zaczął myśleć. Zaczął czuć. Zaczął uwielbiać. Ożył, naznaczony
obrazem swego Stwórcy.
Zastanów się nad
wskrzeszeniem Łazarza. W jaki sposób Jezus tego dokonał? Nie wszedł do grobu, w
którym leżały gnijące zwłoki Łazarza. Nie musiał przeprowadzić resuscytacji
metodą usta–usta. Stanął przed grobem i, z daleka, donośnym głosem, zawołał: „Łazarzu,
wyjdź na zewnątrz!”. Krew zaczęła krążyć w żyłach Łazarza, fale mózgowe na nowo
mogły pulsować. W nagłym przypływie życia Łazarz porzucił grób i wyszedł na
zewnątrz. Tym właśnie jest stworzenie fiat, moc boskiego imperatywu.
Niektórzy współcześni
teoretycy wierzą, że świat został stworzony przez nic. Zauważ różnicę między
stwierdzeniem, że świat został stworzony z niczego, a stwierdzeniem, że został
stworzony przez nic. Według tego współczesnego przekonania królik wychodzi z
kapelusza bez królika, kapelusza, a nawet – bez magika. Ten pogląd jest o wiele
bardziej cudowny niż teza biblijna. Sugeruje bowiem, że nic stworzyło coś. Co
więcej – twierdzi, że wszystko zostało stworzone przez nic. Niesamowity wyczyn!
Nie, niemożliwe, by w erze
nauki żyli ludzie, którzy twierdzą, że wszechświat został stworzony przez nic.
A jednak. Jest ich całe mnóstwo. Z pewnością nie ujmują tego tak jak ja. I
prawdopodobnie byliby niezadowoleni ze sposobu, w jaki przedstawiłem ich
poglądy. Bez wątpienia zaprotestowaliby, mówiąc, że zaprezentowałem wykrzywioną
karykaturę ich wyrafinowanego stanowiska. W porządku. To prawda – nie
utrzymują, że wszechświat został stworzony przez nic; utrzymują, że został
stworzony przez przypadek.
Ale przypadek to właściwie
nic. Nie ma ciężaru, wymiarów, siły. Jest zaledwie słowem, którego używamy, by
opisać matematyczne prawdopodobieństwo. Nie może nic zrobić. Nie może nic
zrobić, bo jest niczym. Powiedzieć, że wszechświat został stworzony przez
przypadek, to jak powiedzieć, że powstał z niczego. To intelektualne
szaleństwo. Jakie są szanse, że wszechświat został stworzony przez przypadek?
Św. Augustyn rozumiał, że świat nie mógł powstać z przypadku. Wiedział, że
potrzebne było coś lub ktoś – pełen mocy stwórczej – by móc wykonać to zadanie.
Miał świadomość, że coś nie może zrodzić się z niczego. Rozumiał, że gdzieś, w
jakiś sposób, coś – lub ktoś – musiało mieć moc istnienia. W przeciwnym wypadku
jedynym, co mogłoby teraz istnieć, byłoby nic. „Na początku Bóg”, mówi Biblia.
Bóg, którego uwielbiamy, jest Bogiem, który był od zawsze. Tylko On może
stwarzać byty, ponieważ tylko On ma moc istnienia. On nie jest niczym. Nie jest
przypadkiem. Jest czystym Bytem, Jedynym, który ma moc samoistnienia. Jedynie
On jest wieczny. Jedynie On ma władzę nad śmiercią. Jedynie On może słowami
powoływać do istnienia światy Swoim fiat, mocą Swego rozkazu. Taka moc jest
powalająca, wspaniała. Zasługuje na szacunek, na pokorny podziw. To słowa św.
Augustyna – że Bóg stworzył świat z niczego wyłącznie mocą Swojego głosu –
przywiodły mnie tamtej nocy do kaplicy.
Wiem, co to znaczy
nawrócić się. Zdaję sobie sprawę z tego, co to znaczy narodzić się na nowo.
Rozumiem też, że człowiek rodzi się na nowo tylko raz. Gdy Duch Święty
przywraca nasze dusze do nowego życia w Chrystusie, nie zaprzestaje Swej pracy.
Nieustannie w nas działa. Ustawicznie nas przemienia.
Moje doświadczenie na
zajęciach z filozofii, gdy rozmyślałem o stworzeniu świata, było niczym ponowne
narodzenie na nowo; niczym nawrócenie, jednak nie tylko do Syna Bożego, ale
także i do Boga Ojca. Nagle odkryłem w sobie pasję, by Boga Ojca poznawać.
Chciałem przeniknąć Go w Jego majestacie, mocy i wzniosłej świętości. Moje
nawrócenie do Boga Ojca nie przebiegło bez trudności. Choć byłem pod ogromnym
wrażeniem Boga, który z nicości stworzył wszechświat, nie dawał mi spokoju
fakt, że żyjemy w świecie pełnym trosk, w rzeczywistości przesiąkniętej złem.
Zrodziło się we mnie kolejne pytanie: jak dobry i święty Bóg mógł stworzyć
świat, który pogrążony jest w takim chaosie? Gdy studiowałem Stary Testament,
nie dawały mi spokoju historie o tym, jak Bóg wydawał nakaz rzezi kobiet i
dzieci, kiedy na miejscu uśmiercił Uzzę dlatego, że ten dotknął Arki
Przymierza, czy inne opowieści, które zdawały się odsłaniać brutalne oblicze
Boga. Jak mógłbym kiedykolwiek takiego Boga pokochać? Centralnym motywem,
koncepcją, która nieustannie przewija się w Piśmie Świętym, jest myśl, że Bóg
jest święty. To słowo było mi obce. Nie byłem pewien, co ono oznacza. Zacząłem
zatem – starannie i wytrwale – szukać odpowiedzi.
Do dziś pytanie o świętość
Boga mnie pochłania. Jestem przekonany, że jest to jedna z najważniejszych
kwestii, z jaką musi się zmierzyć każdy chrześcijanin. O nią opiera się całe
nasze zrozumienie Boga i chrześcijaństwa. Pojęcie świętości jest tak kluczowe w
nauczaniu biblijnym, wszak o Bogu napisane jest, że „święte jest jego imię” (Łk
1:49). Jego imię jest święte, ponieważ On jest święty. Jednak nie zawsze jest
On traktowany ze świętą czcią. Jego imię miesza się z błotem, używa do
przeklinania czy w sposób nieprzyzwoity. Jak mało szacunku żywi do Boga świat
widać wyraźnie w tym, jak traktuje Jego imię. Bez respektu. Bez czci. Bez
poważania.
Gdybyśmy zapytali grupę
chrześcijan, co jest najwyższym priorytetem Kościoła, z pewnością
otrzymalibyśmy cały wachlarz odpowiedzi. Część wymieniłaby ewangelizację, część
– działalność społeczną, a jeszcze inni wspomnieliby o duchowym pokarmie. Nie
usłyszałem jeszcze nigdy, by ktoś zaczął mówić o tym, co było priorytetem dla
Jezusa. Jaka jest pierwsza prośba Modlitwy Pańskiej? „Wy więc tak się módlcie:
Ojcze nasz, który jesteś w niebie [...]” (Mt 6:9), powiedział Jezus. Pierwsze
zdanie nie jest prośbą. Raczej zwrotem grzecznościowym. Następnie padają słowa:
„niech będzie uświęcone twoje imię. Niech przyjdzie twoje królestwo” (Mt
6:9-10). Często mylimy „niech będzie uświęcone twoje imię” z samym zwrotem
grzecznościowym, jakby ta część brzmiała: jest uświęcone twoje imię. W takim
przypadku słowa te byłyby jedynie przypisaniem chwały Bogu. Jednak Jezus
powiedział coś innego. Sformułował je jako prośbę – pierwszą prośbę. Powinniśmy
modlić się, aby imię Boga było uświęcone, a Bóg postrzegany jako święty.
Modlitwa ta zawiera swego
rodzaju porządek. Boże królestwo nie przyjdzie nigdy tam, gdzie Boże imię nie
jest uznawane za święte. Jego wola nie dzieje się na ziemi, jak w niebie, jeśli
bezcześci się na niej Jego imię. W niebie imię Boga jest święte. Aniołowie
wypowiadają je w nabożnym szepcie. Niebo to miejsce, gdzie cześć wobec Boga
jest doskonała. Głupstwem byłoby szukać królestwa tam, gdzie Bóg nie jest
czczony. To, jak rozumiemy osobę i charakter Boga Ojca, ma szeroki wpływ na
nasze życie, wykraczający poza tak zwaną sferę religijną. Jeśli Bóg jest
stwórcą całego wszechświata, to w nieuniknionym następstwie jest również Panem
całego wszechświata. Nie ma takiej części świata, która pozostawałaby poza
zasięgiem Jego panowania. Oznacza to, że żadna część mojego życia nie może
pozostawać poza Jego panowaniem. Jego świętość ma prawo głosu w temacie gospodarki,
polityki, sportu, relacji – w każdym temacie, który nas dotyczy.
Przed Bogiem nie jesteśmy
w stanie uciec. Nie ma miejsca, gdzie moglibyśmy się przed Nim ukryć. On nie
tylko przenika każdy aspekt naszego życia, ale poczyni to Swą pełną majestatu
świętością. Dlatego musimy starać się zrozumieć, czym jest świętość. Nie
ważmy się pominąć tego tematu. Bez świętości nie ma uwielbienia, duchowego
wzrostu ani prawdziwego posłuszeństwa. Ona definiuje to, do czego jako
chrześcijanie dążymy. „Uświęcajcie się więc i bądźcie świętymi, bo ja jestem
święty” (Kpł 11:44), ogłosił Bóg. Aby ten cel osiągnąć, musimy zrozumieć, czym
jest świętość.
Dotyk Bożej świętości
Poddając refleksji to,
czego nauczyłeś się – lub na nowo odkryłeś – na temat świętości Boga, odpowiedz
na poniższe pytania. Odpowiedzi zapisz w dzienniku lub przedyskutuj z
przyjacielem.
1. Jakie myśli przychodzą
ci do głowy, gdy rozważasz świętość Boga?
2. Opisz moment, w którym
ogarnęła cię Boża świętość.
3. Czy pociąga cię Boża
świętość?
4. Co możesz zrobić, by w
najbliższym tygodniu być świętym?
R.C. Sproul
Opublikowane za osobistą
zgodą Wydawcy. Serdecznie zachęcamy do zakupu tej wyjątkowo cennej pozycji.