Bywają słowa, które nawet spisane ulatują z naszej pamięci w ciągu kilku dni. Inne z kolei są tak trafne, tak bezbłędne, że pozostają z nami przez wiele lat. J.C. Ryle był człowiekiem, który napisał wiele książek, krótkich rozpraw, kazań – i to takich, które w dzisiejszych czasach są nie mniej istotne i silne w swym wydźwięku, niż miało to miejsce w XIX wieku. Jego opis chrześcijaństwa na kształt meduzy mógłby równie dobrze powstać w XXI wieku.
Nieprzychylne nastawienie
do wszelkich dogmatów jest jak epidemia, która teraz zbiera swoje żniwo,
szczególnie pośród młodych ludzi. Jest ono źródłem tego, co muszę nazwać
chrześcijaństwem na kształt meduzy na lądzie: to znaczy chrześcijaństwem bez
kości, bez mięśni, bez siły. Meduza jest pięknym, pełnym gracji stworzeniem
kiedy pływa w wodzie, zwijając się, by po chwili rozwinąć się jak mała, zgrabna
parasolka. A jednak – ta sama meduza, wyrzucona na brzeg, jest jedynie bezradną
grudką, niezdolną do poruszania się, obrony i przetrwania. Niestety! Jest to
żywy obraz tego jak wygląda współczesna religia, której sztandarowe hasło
brzmi: „Żadnych dogmatów, żadnych założeń, żadnych stanowczych doktryn”.
Mamy tysiące “meduzowych”
kaznodziei, którzy zdają się nie mieć nawet kosteczki w ciele ich wierzeń i poglądów.
Nie mają konkretnych opinii; nie przynależą do żadnej szkoły, nie sympatyzują z
żadną ze stron; są tak przestraszeni wszelkich „radykalnych poglądów”, że nie
mają wcale żadnych poglądów.
Mamy tysiące “meduzowych”
kazań głoszonych rokrocznie, kazań bez żadnych ostrych wykończeń, kantów,
zaostrzonych końców, wygładzonych jak kula bilardowa, nie budzących żadnego
grzesznika, nie budujących żadnego świętego.
Mamy całe legiony
“meduzowych” młodych ludzi, którzy co roku opuszczają mury uniwersytetów,
uzbrojeni w jakieś strzępki filozofii z drugiej ręki, którzy za oznakę
intelektualnego wyrachowania uznają brak jakichkolwiek sprecyzowanych opinii na
jakikolwiek temat dotyczący religii oraz całkowitą nieumiejętność sprecyzowania
swoich myśli odnośnie tego co składa się na chrześcijańską prawdę. Żyją
najwyraźniej w stanie zawieszenia, jak słynna trumna Mahometa, gdzieś pomiędzy
niebem a ziemią. Tak po prostu trwają.
A co najgorsze, mamy
dziesiątki tysięcy “meduzowych” wyznawców – szanowanych członków kościołów,
którzy nie mają żadnych wyraźnych i sprecyzowanych poglądów na jakikolwiek
temat w teologii. Nie potrafią rozróżnić rzeczy, które są różne nie gorzej niż
daltoniści nie potrafią rozróżnić kolorów. Uważają, że wszyscy mają rację, że
nikt się nie myli, wszystko biorą za prawdę, niczego nie rozpatrują w
kategoriach fałszu, wszystkie kazania są ich zdaniem dobre, bo nie ma złych
kazań, zaś każdy kaznodzieja wie co mówi, bo nie ma kaznodziei, który by mówił
głupstwa. Są podrzucani w tą i z powrotem, jak dzieci, przez najmniejszy
podmuch doktryny; często są wyrzucani daleko przez każdy sensacyjny i niosący z
sobą emocję ruch; zawsze z ochotą wyczekują nowych rzeczy, ponieważ nigdy nie
poznali wystarczająco tych starych; są jednak całkowicie bezradni w pokazaniu w
czym tkwi dla nich powód do nadziei, którą pokładają w tych rzeczach.
Nigdy nie było to bardziej
istotne niż obecnie, żeby ludzie przynależący do kościołów posiadali
usystematyzowany pogląd na to, co jest prawdą, a kaznodzieje w swoich
nauczaniach zawierali wyraźne odniesienia do dogmatów.
Tim Challies
Tłumaczył: Miszael
Źródło: http://www.challies.com/quotes/jellyfish-christianity